Festyn lotniczy

„World of Warplanes” to odnoga uznanego na całym świecie „World of Tanks” studia Wargaming. Tym razem przenosimy się w powietrze, gdzie stoczymy dziesiątki bitew w czasie – mniej więcej – II
World of Warplanes” to odnoga uznanego na całym świecie „World of Tanks” studia Wargaming. Tym razem przenosimy się w powietrze, gdzie stoczymy dziesiątki bitew w czasie – mniej więcej – II wojny światowej. Będzie nudno, frustrująco i bez polotu.



Struktura gry jest bardzo podobna do „World of Tanks” – oto mamy dziesięć poziomów samolotów. Każda maszyna ma kilka części, które można, a nawet trzeba usprawnić. Dzięki doświadczeniu zdobytemu podczas walk wykupujemy nowe komponenty do samolotów i tym samym posuwamy się w dół drabinki jakościowej. Im więcej latamy, tym więcej możemy wynaleźć samolotów w danym drzewku. Tych jest pięć, bo i tyle mamy dostępnych frakcji. Niemcy, USA, UK, Japonia i ZSRR. Proste i logiczne, zupełnie jak w czołgach i konkurencyjnym „War Thunder”.




Problem w tym, że o ile samolociki z pierwszego czy drugiego poziomu (tier) w zasadzie potrafią na siebie zarobić, o tyle już latanie czymś lepszym wymaga nie tyle wysiłku, co kupna konta premium. Zaczyna dochodzić do sytuacji, w której startujemy w rundzie jakimś lepszym samolotem i przez naszą głupotę, taranującego przeciwnika czy niefrasobliwego kolegę tracimy wypasioną maszynę. Zdarza się, prawda? No tak, tyle że teraz trzeba samolot zeskrobać z ziemi i zabulić całkiem sporą sumę za odnowienie. I w tej kwestii już tak różowo nie jest. Bywa, że raz uda się polecieć czymś lepszym, a potem znowu musimy zarabiać wirtualną kasę samolotami z najniższych poziomów.



Ale to typowa zabawa dla free-to-play, które z czasem zamienia się w pay-to-win. „World of Warplanes” ma znacznie większe problemy i tu nie sposób nie odwołać się do konkurencyjnego „War Thunder”, które kładzie na łopatki produkcję Wargamingu praktycznie w każdym aspekcie rozgrywki (także płatności...).


Dla kogoś, kto wylatał swoje w „War Thunder”, granie w „World of Warplanes” będzie wyjątkowo okrutną kpiną. Samoloty, bez wyjątku, ślamazarzą się jak mucha w smole. Nie ma tu dramatycznie wielkiej różnicy pomiędzy megazwinnymi (w teorii...) dwupłatowcami a ciężkim, metalowym bombowcem. Co gorsza, odpadają właściwie jakiekolwiek próby myślenia. Jeśli wydaje wam się, że warto przemyśleć sprawy taktyczne, szybko zaczniecie kląć jak szewc. „World of Warplanes” nie należy do gier, w których warto kombinować.



Dlaczego? Ponieważ mamy tylko jedno życie. Po stracie maszyny kończymy udział w danej bitwie. W tychże w sumie może wziąć udział 30 graczy. Łatwo sobie wyobrazić, co się w takiej sytuacji dzieje: krótko mówiąc, totalny chaos. Podobnie jak w „War Thunder”, gracze mają tendencję do zabawy w tchórza. Problem w tym, że ze względu na ociężałe maszyny nie sposób uniknąć zderzenia. Mało tego, bardzo często zdarza się, że w ogniu walki rozlecimy się na kawałki ze względu na mało uważnego kolegę z drużyny... W efekcie mapki potrafią trwać góra kilka minut, gdy dożyjemy do końca, albo 30 sekund, jeśli będziemy mieli pecha. Tak, pecha. „World of Warplanes” ma bardzo proste sterowanie i nie wymaga wielkich umiejętności pilotażu. Ot, korzystamy z klawiatury i myszki, przy czym gdyby zapomnieć o nitro i zwrotach, w zasadzie można grać samą myszką, która odpowiada za celowanie... 


Samoloty nie posiadają obszarów trafień, ale punkty życia. Niby można, przy ogromnej dozie szczęścia, trafić w silnik i zmniejszyć prędkość niemilucha czy „wyłączyć” pilota, ale to przypadki mocno sporadyczne. Najczęściej musimy po prostu pruć stosunkowo krótkimi seriami i zbić punkty życia wrogiej maszyny do zera. To zupełnie inna filozofia gry niż w „War Thunder”, gdzie gracz z dobrymi umiejętnościami raz-dwa zdemontuje nawet i lepszy samolot wroga.



Niestety „World of Warplanes” poza całkiem niezłym drzewkiem rozwojowym niewiele robi, by zachęcić do wylatania kolejnych godzin. Map jest niewiele, samoloty prowadzi się bardzo podobnie, na polu walki z reguły panuje potworny chaos, więc w pewnym momencie łapiemy się na tym, że najpierw zostajemy z tyłu, by ocenić sytuację. Potem ewentualnie kogoś strącimy i modlimy się o przeżycie do końca misji. Co gorsza, tryb gry jest właściwie jeden – deathmatch. Nie ma żadnej formy dominacji, czyli przejmowania i obrony punktów kontrolnych. Nie ma misji skupiających się na ostrzale stanowisk naziemnych. Nie dostajemy zbyt wiele bonusów za robienie różnych rzeczy (np. tylko ochronę jednostek naziemnych). Po wejściu na mapę i strzelaj albo bądź zestrzelony.



World of Warplanes” nie jest złą grą. Jest grą średnią, która kryje się w cieniu zarówno swojej poprzedniczki, czyli „World of Tanks”, jak i konkurencji bezpośredniej – „War Thunder”. Gdyby przyjąć, że „War Thunder” nawet w wersji arcade przypomina wypasiony symulator wojskowy, „World of Warplanes” będzie wtedy jak plastikowy czerwony samolocik na festynie zupy grochowej pod Radomiem. Wystarczy wrzucić pieniążek i zakręci się śmigiełko. Nic więcej.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones